niedziela, 21 lipca 2013

Wakacje w górach 2013 (m. in. Gładyszów)

Dziękuję za komentarze pod ostatnimi notkami. Z tej okazji postanowiłam obdarować Was kolejnymi dwoma postami :) Następny już za chwilę.

Jak już wcześniej pisałam oprócz mojego pobytu na obozie w Jaszkowie (poprzednia notka) byłam do tej pory jeszcze na urlopie z rodzicami w górach (a w sierpniu jadę na obóz graficzny, ale o tym kiedy indziej), co było niezwykłą odmianą, po tym jak od kilku lat jeździliśmy w 5-osobowej ekipie na Mazury pływać jachtem.



Pierwszym obiektem na naszej trasie był zamek Kliczków, w którym jedliśmy lody i odwiedziliśmy stajnię, w której konie stały na takiej warstwie słomy, że wydawały się ogromne. Usiadłam w maratonówce, a tata złapał za dyszel i próbował mnie ciągnąć XD Zaczęłam rozmyślać, czy powożenie nie jest może dobrym do spróbowania wyjściem, dla panicznie bojącej się kolejnego upadku z konia mnie?

Potem kierunek - Kraków. Spędziliśmy trzy noce w hotelu Ibis Budget, w którym pokoje dość małe, ale higieniczne, przytulne, nowoczesne.

Chodziliśmy codziennie do miasta (Zaliczony m. in. Wawel, Kościół Mariacki, Kopiec Kościuszki), ale zwiedziliśmy też niewielkie Krakowskie zoo. Obdzwoniłam 5 wielkich Smyków w poszukiwaniu breyerów. Nigdzie o takowych konikach nie słyszeli, oni mają tylko schleich. No ludzie, jeśli nie tam, to gdzie? Do Warszawy trochę daleko...
Bardzo rozgniewany ogierek Konia Przewalskiego.
Słoniki.

Następnie pojechaliśmy do Zakopanego, hotel taki sobie, ale narzekać nie mogę, było przynajmniej dużo kanałów w telewizorze XD nie to co później...
Planowaliśmy odwiedzić Morskie Oko, ale poza fatalną pogodą kolejnym problemem był fakt, że torba z butami została w domu, a świeże kupione, przewiewne "pumy" do biegania nie sprawdzały się w górach. No cóż. Za to zaliczone (w rzeczywistości niezbyt interesujące) Krupówki. Oscypki kupione ;)

W drodze w Bieszczady zahaczyliśmy o ruiny pewnego zamku, ale bardziej interesujący był fakt, że przy postoju "żeby rozruszać nogi" zauważyliśmy pasące się jakieś 10 metrów od nas stado łań. Odeszły dopiero po chwili.

No a dalej... Jakoś się wszystko przeniosło na rozmowy o Największej Hodowli Koni Huculskich Gładyszów-Regietów, a więc postanowiliśmy tam zajechać. Pierwsze co, to stwierdziliśmy, że jesteśmy głodni, więc poszliśmy do baru. Następnego dnia na dworze (przy deszczowej pogodzie XD) miała wystawiana być opera "Straszny dwór", więc stołówka pełna artystów. Tata spytał się, czy są miejsca noclegowe w hotelu. -Proszę spytać się w recepcji. Ok, mama czeka na jedzenie, my idziemy do recepcji. Piękny gościniec, wszędzie zdjęcia i obrazy najbardziej zasłużonego ogiera w hodowli, Jaśmina.

 Są miejsca w apartamencie 4- osobowym. Bierzemy. Ja oczywiście cała w skowronkach ;)
Zjedliśmy pyszny obiadek i idziemy się rozejrzeć. Pokoje przepiękne, malutkie mydełka i szamponiki z konikami w łazienkach. Jedyne co mnie denerwowało, to kineskopowy, piszczący telewizor i niedostępność wi-fi w pokoju.
Ja i tata z głowami w plakacie :D

Idziemy z mamą do stajni, tata pyta się "kierownika" o jazdy. Mam możliwość wykupienia jazdy za jakieś pół godziny. Zgadzam się. Do stajni nas nie wpuszczono, podobna trzeba z przewodnikiem (taa jasne, bo my tam wchodzimy po to, żeby otruć i zestresować konie), ale za to parę przyjemnych młodzików skubało siano na wybiegu przy stajni. Oczywiście standardowo znalazłam sobie gniadego faworyta (nr. palenia z tego co pamiętam to 44, 081) i nie dawałam mu spokoju, a on grzecznie znosił przytulanie i całowanie. Jeśli będzie taka możliwość, to rozważę jego kupno, kiedy już będziemy coś szukać. Bo to przecież była miłość od pierwszego wejrzenia!

Czy tylko ja kocham całować konie? XD



  Był jeszcze jeden kawaler, na innym pastwisku, taki fajny, myszaty. Ale nie zapamiętałam numerów palenia, a na zdjęciach nie widać :(


Na jazdę przyszłam wystrojona w dresy, adidasy oraz maminy kask, czapsy i rękawiczki. Dostałam srokatą klacz, mieszankę hucuła z małopolakiem, Bahamę. Wyczyściłam ją, osiodłałam, poszliśmy z instruktorem na halę.

 W stępie i kłusie była ok, nie powiem, bardzo wygodna, ale momentami do pchania, za to na palcat reagowała błyskawicznie. I w tym miejscu właśnie nastąpił problem. Nie udało mi się zagalopować. Po prostu się bałam. Przy pierwszej próbie klacz uciekła mi do środka (co instruktor skomentował tym, że za bardzo ciągnę za wodze, po czym sam wsiadł bez kasku i nie łapiąc strzemion przegalopowował kółko na luźnych wodzach, więc już sama nie wiem, co myśleć) następne próby wyglądały ponownie. Jazda była więc stępo-kłusem z kilkoma woltami i zmianami kierunku.
Super, halowa jakość...


 Nie wiem, czy mogło mnie spotkać większe upokorzenie po tym, jak spędziłam tydzień galopując 2 razy dziennie po kilka razy i skacząc parkur na zawodach. Ja się po prostu boję jeździć na innym koniu niż Maximus. Nic na to nie poradzę...

Rano śniadanko, kilka fotek pasącego się tabunu i w drogę. Wieczorem byliśmy przy zaporze nad Soliną.
Taka była ładna pogoda...

 Obok był hotel, w którym się zatrzymaliśmy. Zjedliśmy rybę na pobliskim... targowisku pamiątek? (Coś w tym stylu) A następnego dnia pojechaliśmy do domu.
To chyba tyle...
Odsyłam do następnego postu, który zaraz się pojawi ;)

4 komentarze:

  1. w łódzkiej Manufakturze mają Breyery, ale tylko stabelmates, te naprawdę malutkie (Pony Gals?), zestawy do malowania i jeden zestaw ze źrebakiem Classic. Szkoda, bo chętnie obejrzałabym jakiś duży model...

    OdpowiedzUsuń
  2. ale super wyjazd widzę :) Nie bój się, spróbuj oswajać się z innymi końmi:) Ja też uwielbiam zasypywać kuńcie całusami xD

    Pozdrówki :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Super wyjazd ^^.Też kiedyś byłam w Krakowie.Naprawdę świetnie ci wychodzą takie relaje z wyjazdów :).
    Pozdrawiam
    hanna406 z bloga shadowhorses.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniała wycieczka :D
    Też byłam w Solinie - widok z tamy przepiękny.
    Ja Cię podziwiam za odwagę jazdy po upadku. 3maj się :)

    OdpowiedzUsuń